Ta niewielka szkatułka, którą dziś pokażę, czekała na finisz kilka miesięcy:) Chyba jeszcze wiosną pomalowałam ją pastelową orchideą i nakleiłam na bokach i po przekątnej serwetkowe, brązowe niby-koronki.
I tu utknęłam, nie wiedziałam co dalej mam z nią robić:) Dopiero przed targami się zmobilizowałam, bez przekonania dokleiłam róże, wciąż mi jednak coś brakowało, więc w ruch poszła srebrzysta konturówka, która pokryła brązową niby -koronkę. Potem oczywiście duużo patynki czarnej i brązowej.
Efekt końcowy nie do końca mnie zadowolił, ale komuś się bardzo spodobała.:)
Kolory w oryginale są takie, jak na 2 pierwszych zdjęciach.
Morał z tego taki, żeby bez kompletnego pomysłu nie naklejać serwetek..... bo potem człowiek się męczy i męczy, a efekt i tak jest taki wymęczony:)
Wymuskana jest, chyba nie musisz narzekać, zazdroszczę nieco i pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuńŻle nie wygląda. Najważniejsze że podoba się obdorowanemu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWedług mnie wygląda bardzo dobrze - doceniam koronkową robotę przy koronkach :)
OdpowiedzUsuńNo i całkiem fajnie wyszła! Koronki bardzo lubię a z różyczkami to jeszcze bardziej! I nie dziw, że się spodobała! Na pewno drugiej takiej w całym wszechświecie nie ma!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia Grażynko!
fajne te koronki
OdpowiedzUsuńMoże i wymęczona, ale wyszła cudnie. Koronka jest piękna, robi wrażenie.
OdpowiedzUsuńMnie się tam Twój wymęczony efekt bardzo podoba, koronki cudne:)
OdpowiedzUsuń